Index FAQ Użytkownicy Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Szukaj Zaloguj
Forum > Gildia - Spocone Byki Strona Główna
Rejestracja       Profil        Galerie
Stopa wody pod kilem; Czyli o szabli, żaglach i rumie.

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum > Gildia - Spocone Byki Strona Główna Nasza Twóczość Wszelaka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Frog_PL
Administrator



Dołączył: 21 Wrz 2007
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Ker Frogum / Tortuga

PostWysłany: Sob 17:47, 17 Lis 2007 Temat postu: Stopa wody pod kilem; Czyli o szabli, żaglach i rumie.

Ostatnio męczy mnie tematyka żaglowców, Karaibów i towarzyszącemu ich okresowi. Jako że pirates nie działa i nie ma forum, na którym chciałem zamieścić to opowiadanie (a może raczej rozdział), wklejam je tutaj. Mam nadzieje że się spodoba wszystkim byłym piratom i przypomni im stare dobre czasy.

PS. A propos piratów. Corsair, czy ty aby nie podpisałeś listu kaperskiego któregoś z mocarstw? Wink



Stopa wody pod kilem
Czyli o szabli, żaglach i rumie.





Morze, 24 lub 25 lipca 1656 roku, słonecznie

Delikatny północno wschodni wiatr łopotał angielską banderą. Para butlonosów beztrosko ślizgała się na fali powstałej przez leniwie prujący wodę dziób. Sea Frog, mały za to kształtny bryg o wypłowiałych od słońca żaglach, ciężko przechylał się z boku na bok zanurzony prawie po same luki działowe. Marynarze szorujący pokład śpiewali jakąś starą szantę o parszywości żeglarskiego życia.
Gdzieś z góry dobiegały ostentacyjne krzyki mew domagających się od Brudnego Josepha kolejnego kawałka szczura. Siedząc na bocianim gnieździe Jo zabijał czas skarmiając tych podniebnych zasrańców uprzednio upolowanymi gryzoniami. Ptaszyska odpłacały się za to fajdając na pokład, który biedak później musiał czyścić.
Na myśl o tym uśmiechnąłem się pod nosem, po czym powróciłem do studiowania map. Kilkanaście dni temu wypłynęliśmy z Nevis z ładunkiem papryki, który miał niezwłocznie dotrzeć na Barbados. Pokonaliśmy już niemal dwie trzecie drogi i właśnie mijaliśmy w pewnej odległości Martynikę. Kurs ten był niezwykle ważny, nie dość ze sam ładunek był wart pół statku to na dodatek zlecił mi go niezwykle wpływowy kupiec – niejaki Malcom Bishop. Lepiej nie myśleć, co by było gdyby transport nie trafił do miejsca przeznaczenia.

Usiadłem na koji. Rozejrzałem się po kajucie, moim jedynym a zarazem najmilszym domem. Była niewielka, lecz przytulna. Na środku stało ciężkie drewniane biurko zawalone papierami, pod jedną ścianą koja, na której siedziałem, pod drugą świecąca pustkami biblioteczka i kufer z rzeczami osobistymi. Między drzwiami a małą komodą stał stary, zakurzony od miesięcy globus. Wystroju dopełniała częściowo oświetlona przez słońce wpadające przez małe okienko tarcza z zawieszonym muszkietem, garłaczem i dwoma rapierami.
W pewnej chwili dał się słyszeć przytłumiony szmer a zaraz potem potężne szarpnięcie zrzuciło mnie koi i potoczyło pod przeciwną ścianę. Klnąc, na czym świat stoi, roztasowywałem stłuczone kolano. Drzwi z irytującym skrzypieniem otworzyły się pod energicznym pchnięciem. Stanął w nich barczysty, opalony mężczyzna dobrze po czterdziestce z dwutygodniowym zarostem na osmaganej wiatrem twarzy, wykrzywionej teraz w bezczelnym uśmiechu.
- Czego?! - rzuciłem podnosząc się niezgrabnie z podłogi.
- Pan kapitan wybaczy że przeszkadzam w drzemce – tu zrobił krótką pauzę rozbawiony wyrazem mojej twarzy – ale zdaje się że ta śmierdząca łajba na której każe nam pan pływać –uśmiechnął się zgryźliwie – stwierdziła ze czas odpocząć i zaryła w piach – dokończył zdanie bosman Thomas Glade, bo nim właśnie był ten bezczelny typ.
- Mielizna?!
- A no tak – przytaknął jakby nigdy nic.
- Do stu diabłów! Przecież tu nie ma mielizn!
- Niech se to pan powie Trremu, który teraz pluska się z rybkami – zarechotał bosman.
Ignorując go wybiegłem z kajuty mało nie wpadając na innego marynarza bredzącego coś o lewiatanie i naszym nieuchronnym końcu.
Kilkoma skokami pokonałem schodki i już byłem na pokładzie. Statek niezbyt mocno acz dostrzegalnie leżał na lewym boku. Na rejach bezsilnie trzepotały się nadymane, co chwila przez wiatr żagle. Większość załogi miotała się to tu to tam nie wiedząc za bardzo, co zrobić jednocześnie starając się pomagać. Przy małej pomocy kamratów na pokład wdrapał się przemoknięty do ostatniej nitki i nieszczęśliwy jak rzadko Terry.
-Sternik, nawigator! W tej chwili do mnie – Wydarłem się ile sił w płucach.
Nim się zorientowałem już byli.
- Co T O ma znaczyć?? – starając się opanować wzburzenie zapytałem
- Eee… No, więc…
- Jeśli zaraz się nie dowiem czemu mój statek leży na burcie tuż przy cholernej Francuskiej wyspie – Francja była w stanie wojny z Anglią – to jakby to trudne teraz nie było przeciągnę obydwu pod kilem! Jasne?!
- Tak jest, Sir! – odpowiedzieli chórem używając oficjalnej formy co było dość rzadkie na „Sea Frog”.
- No, więc?
- Statek utknął na niezaznaczonej na mapie mieliźnie, Sir!
- A gdy owa mielizna była widoczna było już za późno na wykonanie zwrotu, Sir! - dopowiedział sternik. Swoją drogą to „Sirowanie” było nawet całkiem miłe… Może by to wprowadzić na stałe?
Sternik, Edward Undercurrent był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną koło trzydziestki o ostrych rysach i krótkiej, nienagannie przystrzyżonej bródce. Inteligentny, bystry opanowany – był idealny na swoją funkcję.
Nawigator natomiast, był jego zupełnym przeciwieństwem. Niski, chudy jegomość wiecznie roztargniony, zabiegany. Nigdy nie potrafił niczego znaleźć – „Ślepy” Toby – ale jedno mu trzeba przyznać, na swojej robocie się zna.
Od strony dziobu spokojnym krokiem nadszedł pierwszy oficer, Artur Whinger – mały krępy Szkot o świdrującym spojrzeniu i niemożliwym do zmienienia nawyku mówienia wszystkim po imieniu.
- Jak to wygląda? – zapytałem
- Bywało lepiej. Zaryliśmy w piach i to jeszcze podczas odpływu – Podrapał się za uchem jak to miał w zwyczaju w sytuacjach stresowych – Przed przypływem o odpłynięciu można zapomnieć – zapewnił kategorycznie.
- Pięknie. I to jeszcze na dodatek tuż pod Martyniką. Kiedy moglibyśmy się z stąd wydostać?
- Za jakieś dwanaście godzin czyli – nawigator poskrobał się po łepetynie – gdzieś koło czwartej, piątej rano.
- Jeszcze lepiej! Będziemy tu pół nocy sterczeć, jak na widelcu tuż pod drzwiami Francuzów!
- Spokojnie Peter, żabojady tak łatwo nie zrobią sobie wyżerki – zaśmiał się Artur.
Peter Sward przydomek Frog to ja. Żeby Francji nie lubić mam kilka innych powodów poza aktualną sytuacją polityczną i niezbyt mi sprzyjającym upodobaniom gastronomicznym jej mieszkańców. Ale to temat na inną opowieść a teraz poprzestanę na stwierdzeniu, że francuskie porty i okręty łukiem szerokim omijam.

No, więc czekaliśmy. Poziom wody opadł i „Sea Frog” jeszcze bardziej przechylił się na bok, odsłaniając skrywaną zazwyczaj pod wodą część kadłuby. Żeby towarzystwo się nie nudziło, zorganizowałem nadprogramowe zajęcia praktyczne z szorowania pokładu, skrobania pąkli z poszycia czy też zszywanie rozdartych brytów żagli.
Gdy wszystko, co było do zrobienia było już zrobione, marynarze organizowali sobie czas we własnym zakresie. Część łowiła ryby, część drzemała w promieniach zachodzącego słońca a rekordy popularności biły wszelkie gry hazardowe. Majątki przechodziły z rąk do rąk a co jakiś czas wybuchały kłótnie wywoływane przez przegranych. Najwięksi awanturnicy kończyli z pyskami obitymi przez niezbyt chętnego do słuchania tłumaczeń bosmana.

Gdy zaczęło się ściemniać zakazałem zapalania na pokładzie latarni. Co prawda do tej pory jeszcze nie przepływał tutaj żaden statek ale lepiej nie kusić losu. W nocy z Martyniki, która teraz rysowała się ciemnym bezgwiezdnym pasem na horyzoncie, bylibyśmy świetnie widoczni.
Czytałem po raz kolejny książkę o tak wytartej okładce, że ledwie można było odczytać tytuł, gdy z pokładu dały się słyszeć okrzyki i nawoływania. Odłożyłem lekturę, zgasiłem świeczkę I szybkim krokiem pospieszyłem sprawdzić, kto łamie mój rozkaz o zachowaniu względnej ciszy. Owiała mnie chłodna bryza. Na niebie iskrzyły się tysiące gwiazd a gdzieś na zachodzie można było dostrzec nikłe światełko płynącego statku. Normalnie ten widok by mnie zaniepokoił jednak teraz pośpieszyłem prosto do źródła hałasu otoczonego kręgiem marynarzy. Gdy przecisnąłem się przez tłoczących się ludzi, w zalegającym mroku można było rozpoznać kilka szamoczących się postaci.
- Co tu się dzieje? – zapytałem poirytowany.
- Ten robak próbował wyżebrać dodatkową porcje rumu, a gdy mu kazałem spływać próbował wedrzeć się siłą! – Usłyszałem odpowiedz wysokiej postaci która okazała się jednym z moich ludzi, których postawiłem na straży w ładowni.
- Bo nam się należy! Cały dzień harujemy o suchym pysku!- zaskrzeczała mała postać trzymana przez dwie inne.
- Dobrze mówi! – wyrwało się z tłumu – Jeden kufel rumu to za…
- Wodę żłopać darmozjady! – przerwał mu baryton bosmana.
- Kiedy śmierdzi jak beczka zdechłych dorszy! – krzyknął ktoś inny.
- Milczeć! Awanturnika wrzucić do izolatki na trzy dni o samej wodzie! – nie wytrzymałem.
Nagle wszyscy umilkli a z tłumu wysunęła się postać o przygiętych nogach i szeroko rozłożonych rękach. Zbaraniałem. Przybrała pozycje do walki!
- To nie była prośba – odezwał się piskliwy głosik – Rum nie jest tylko dla spasionych oficerów – wokoło przebiegł szmer zdziwienia – Jeśli nie po dobroci weźmiemy go siłą!
W ręku błysnął sztylet. Rapier, rapier! – przebiegło mi przez głowę – Cholera! Zostawiłem go na stole w kajucie!
Gdy przeciwnik właśnie szykował się do ataku, powietrze tuż obok rozdarł huk wystrzału. Krótki błysk, zapach spalonego prochu, zaskoczenie w oczach agresora – ciemność.
- Zabierzcie stąd to ścierwo – odezwał się Artur stojący kilka stóp za mną z dymiącym pistoletem w ręku – Wykonać rozkazy kapitana I rozejść się! – dodał.
Chwile później po zbiorowisku nie było ani śladu.
- Dzięki, pierwszy – odetchnąłem.
- Wkurzał mnie. Ja spasiony? Idiota… - zbagatelizował Whinger.
Plusk wody obwieścił, iż martwy buntownik został wyokrętowany.
- Jeszcze raz dzięki. Masz u mnie kolejkę. Teraz idę trochę odsapnąć. Dopilnuj żeby nie narozrabiali I zawołaj mnie na przypływ.
- Jasne Frog, zajmę się tym.
Wróciłem do kajuty, przypiąłem rapier, obiecując sobie że już nigdy nie popełnię tego błędu i dla pewności naładowałem garłacz. Czytanie przerwanego rozdziału jakoś nie szło. Zgasiłem ponownie świeczkę, położyłem się na koi i rozmyślając utkwiłem wzrok w gwieździstym niebie widocznym przez małe okienko.

Obudziło mnie energiczne pukanie do drzwi.
- Idę już, idę – wymamrotałem złażąc z koi.
Otworzyłem drzwi.
- Dawaj, już czas – powiedział ożywiony pierwszy – jeśli mamy się stąd wyrwać to teraz.
Przy burtach tłoczyli się marynarze. Przypływ już trwał od dłuższego czasu.
- Miałeś mnie obudzić zaraz jak się zacznie – zauważyłem z niesmakiem.
- Atmosfera wśród załogi napięta jak brasy podczas sztormu – puścił mimo ucha uwagę Artur – Przypływ zbliża się do końca a my dalej na brzuchu siedzimy – dokończył.
To była prawda. Fale bujały statkiem uderzając o jego prawą burtę jednak kil ciągle tkwił głęboko w piachu.
- Jak myślisz? Uda się? – zagadałem do stojącego obok nawigatora.
- Może nie powinienem mówić przed faktem, ale szczerze wątpię. Za duże zanurzenie.
Stwierdzenie Toby’iego poważnie mnie zaniepokoiło. Jedynym wyjściem jest wyrzucenie ładunku, ale to oznaczało porażkę całego rejsu.
- Nie ma wyjścia trzeba coś wyrzucić – mruknąłem pod nosem.
- Ay – przytaknął Artur.
Gdy przypływ osiągnął punkt kulminacyjny rozkazałem wyrzucić wszystko, co zbędne. Wpierw poszła na dno amunicja, później działa, zapasowe reje deski przeznaczone na naprawę i wszelki inny balast, bez którego można się było obejść.
- Nic. Wypatroszyłem pół statku i nic! – na wpół załamany kręciłem się po ładowni.
- Ale nie to właściwe pół – pierwszy oficer świdrował mnie wzrokiem.
- Papryka? Nie, nie można. To by było samobójstwo. Bishop mnie wsadzi do paki a statek i załogę sprzeda…
- Samobójstwem będzie tu zostać – podsumował krótko.
- Wywalmy to świństwo – bosman z obrzydzeniem popatrzył na czerwony proszek wysypujący się z jednej ze skrzyń – i rozpocznijmy działalność na… hm… Własną rękę.
- Piractwo? – zapytałem z niedowierzaniem.
- Jak zwał tak zwał. Przynajmniej żaden szczur lądowy nie będzie podskakiwał.
- Jest to jakieś wyjście – zgodził się pierwszy – i tak dług za statek i na dodatek teraz za ten ładunek pogrąży cię na długie lata.
- Słyszałem o pewnej kryjówce przemytników na Dominie – dodał bosman.
- Wywiesić Jolly Rogera to jak strzelić sobie w łeb – skrzywiłem się – ale i tak pewnie jestem skończony. Zobaczymy jeszcze, co na to załoga.
Gdy zadałem to pytanie jak już wszyscy członkowie załogi zebrali się na deku, ostatnie moje słowa zagłuszyła dzika fala radości wywołana w załodze. Strzeliły pistolety, poleciały w górę kapelusze. Gdy się uspokoili wydałem rozkaz, który pamiętam do dziś.
- Za burtę z ładunkiem! Jak statek podniesie zad z dna wszyscy dostaną po dodatkowym kuflu rumu, na dobry początek!
Zapanowało ożywienie.
- Rzucili się jakby, kto im za to płacił – zaśmiał się bosman i pokrzykując ruszył doglądać rozładunku.
Niecałe pół godziny później „Sea Frog” bujał się lekki jak nigdy. Woda wszędzie dookoła pokryta była czerwonym pyłem z rozbitych w chwili upadku skrzyń. Stałem oparty o reling przyglądając się śpiewającym marynarzom stawiającym żagle.
-Sir? – zapytał sternik.
- Kurs na północny zachód, na Dominike. Po nieznane!

W ładowniach zostało jeszcze kilkanaście skrzyń z papryką, które powinny pozwolić nam dozbroić statek, zakupić niezbędny sprzęt i jakiś towar na wymianę. Zatrzepotał rozwinięty fok. Statek zrobił zwrot i nabierając prędkości z każdą minutą oddalał się od Barbados gdzie miał się zameldować za kilka dni. Pozostawało mieć nadzieję ze Royal Nawy dość szybko zapomni o pewnym nie do końca spłaconym brygu…



Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Frog_PL dnia Sob 18:22, 12 Sty 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
FlatroN
Administrator



Dołączył: 22 Wrz 2007
Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2

PostWysłany: Sob 22:14, 17 Lis 2007 Temat postu:

jak bede mial czas to przeczytam Smile. Jeszcze forum OD istnieje ale nikt o nim nie pamieta. Czekajcie na info o nowym projekcie Pirata Open Worlds. Smile.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum > Gildia - Spocone Byki Strona Główna -> Nasza Twóczość Wszelaka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2002 phpBB Group
Thčme DarkX créé pour phpnuke par Mtechnik.net et modifié pour phpBB 2 par BreakoBus
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)

Regulamin